O Festiwalu Czechosłowackiej Kultury Niezależnej we Wrocławiu w dniach 3-5 listopada 1989
Ewa Klosova
Na początku była podróż do Wrocławia pociągiem pośpiesznym z Pragi, którym jechałam wtedy ze swoim ówczesnym mężem. Na wszelki wypadek kupiliśmy sobie bilety do Poznania, z którego pochodzę, a oficjalna wersja naszej podróży brzmiała, że jedziemy w odwiedziny do moich rodziców. Wysiąść z pociągu zamierzaliśmy naturalnie we Wrocławiu.
Już na stacji Hradec Kralove zauważyliśmy niezwykłe manewry. Na peronie stało wielu funkcjonariuszy StB z psami, a w pociągu przebiegła ostra kontrola biletów z pytaniem o cel podróży. Wiele osób zmuszono już wtedy do opuszczenia pociągu. W naszym przedziale na przykład zostało poza nami jeszcze dwoje ludzi, którzy jednak musieli wysiąść na granicy. Bilet do Wrocławia lub nie dość przekonujące oświadczenie o celu podróży równały się jej ukończeniu. Było to bardzo nieprzyjemne uczucie, gdyż już cała akcja dobiegła końca, a pociąg z niedobitkami wjechał na teren Polski.
We Wrocławiu witano nas niczym prawdziwych bohaterów. Atmosfera panująca podczas festiwalu była niepowtarzalna. Poznaliśmy tam wielu czeskich emigrantów, pisarzy, naukowców, piosenkarzy, polityków. Również interesujących Polaków, którzy cały festiwal zorganizowali.
Organizatorzy, spodziewając się podobnych nieprzyjemności przy naszym powrocie do Czech, poradzili, abyśmy zakupione kasety z nagraniami, książki, odznaki i wszelkie inne pamiątki festiwalowe pozostawili oznaczone swoim nazwiskiem w Polsce, a że przy pierwszej możliwej okazji wszystko zostanie przewiezione do Pragi, skąd będzie można materiały odebrać.
Lubię ryzykować, więc swoje zakupy festiwalowe zabrałam z sobą, a przewiezieźliśmy je z mężem bez problemu kilka dni po festiwalu, z którego wybraliśmy się jeszcze do Poznania, żeby zgodnie z zadeklarowanym „celem podróży” odwiedzić rodzinę.
Po Aksamitnej Rewolucji ludzie z Wrocławia naprawdę przywieźli do Pragi wszystkie pozostawione w Polsce paczki z nazwiskami i pozostawili je w piwnicach Špalička, siedziby Forum Obywatelskiego, gdzie urzędowała wtedy Wschodnioeuropejska Agencja Informacyjna (VIA) założona przez Petra Uhla, a ja, jedna z jej pracowników, podjęłam się rozprowadzenia tych paczek wśród Czechów. W porewolucyjnej euforii nie było to wcale łatwe zadanie. Długo zastanawiałam się, jak tych wszystkich nieznanych mi ludzić zawiadomić, skąd mogą odebrać swoje pamiątki festiwalowe. Wpadłam wreszcie na pomysl, żeby poprosić pewnego wpływowego człowieka z ówczesnych Lidovych novin o zamieszczenie ogłoszenia na ten temat. Ogłoszenie ukazało się w wydaniu ogólnokrajowym, a po nim zaczęli garnąć się chętni do odebrania swoich festiwalowych skarbów. Pamiętam, że były dni, gdy telefonowano do mnie z portierni kilka razy dziennie, że ktoś przyszedł po materiały z Wrocławia. VIA miała pomieszczenia na ostatnim piętrze Špalička, a ja zbiegałam do zainteresowanych, schodziłam z nimi do piwnicy, wyszukiwałam wg nazwiska pozostawioną we Wrocławiu paczkę, skreślałam daną osobę z listy, wracałam na górę, a po czasie to samo od nowa. Nigdy przedtem ani potem nie nabiegałam się tyle po schodach. Czegóż by jednak człowiek nie zrobił dla tych, którzy zaufali organizatorom wrocławskiego festiwalu, że na pewno otrzymają rzeczy zakupione podczas tej akcji „pod specjalnym dozorem” czechosłowackich służb bezpieczeństwa, jak tylko ten dozór zesłabnie?